Kpt.pil.Zygmunt LEWIŃSKI

                     "Bo żyć możesz tylko tym, za co zgodzisz się umrzeć"  
                                 (Antoine de Saint-Exupéry)    
     

Kpt.pil.Zygmunt LEWIŃSKI (1928-1957) 











    Na ryckím cmentarzu, w głównej alei, przez długie lata na jednym z grobów stało drewniane śmigło samolotowe. A ponieważ już od małego ciągnęło mnie do lotnictwa zawsze przed tym grobem się zatrzymywałem. Dzisiaj już tego śmigła nie ma. A ja po tylu latach dowiedziałem się, kim właściwie był ten pierwszy rycki pilot.

    Kpt.pil. Zygmunt Lewiński s. Zofii i Stanisława urodził się 18 marca 1928 roku w Rykach, na kolonii ryckiej. Po ukończeniu Szkoły Powszechnej rozpoczął naukę w Gimnazjum Koedukacyjnym Ogólnokształcącym w Dęblinie. Celował w podmiotach  ścisłych 

        
                                                         Lata szkolne

    Po otrzymaniu świadectwa maturalnego zgodnie, ze swoimi marzeniami został przyjęty do Oficerskiej Szkoły Lotniczej Nr 4 w Dęblinie. Po ukończeniu szkolenia podstawowego został zakwalifikowany na szkolenie pilotów myśliwskich w 1 Eskadrze na lotnisku w Radomiu. W maju 1951 roku Radomiu z bazy
 1 Eskadry utworzono Oficerską Szkołę Lotniczą nr 5, która szkoliła pilotów myśliwskich

    Zygmunt Lewiński był promowany w Dęblinie 15 lipca 1951 roku jako absolwent O.S.L. nr 5 w Radomiu  (1 promocja tej szkoły ) do stopnia chorążego - wówczas był to pierwszy stopień oficerski. Dowódcą dęblińskiej  szkoły był wtedy płk. obserwator pilot Szczepan ŚCIBOR. Weteran walk na Zachodzie i wielki reformator dęblińskiej szkoły. Posądzony o szpiegostwo i krytykę sprzętu radzieckiego został w sierpniu 1952 roku rozstrzelany w kazamatach mokotowskiego więzienia. To prawdopodobnie z jego rąk otrzymał por.Zygmunt LEWIŃSKI szlify oficerskie.
    Po promocji został skierowany do 11 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego Obrony Przeciwlotniczej na Ławicy
 ( lotnisko w Poznaniu  JW. 3779). 
W składzie tego pułku pozostawał do października 1954 roku piastując kolejno stanowiska: pilot, starszy pilot, dowódca klucza, pomocnik dowódcy eskadry ds. strzelania powietrznego i czasowo pełniącym obowiązki pomocnika dowódcy pułku ds. strzelania powietrznego. Później z tego stanowiska został przeniesiony do nowo sformowanego 62 Pułku Szkolno Treningowego Lotnictwa Myśliwskiego na Krzesinach na równorzędne stanowisko pomocnika dowódcy pułku.
    W początkowym okresie swojej lotniczej kariery latał na samolotach Jak 9 W i Jak 9 P. W listopadzie 1952 roku rozpoczął przeszkolenie na samoloty odrzutowe Jak 17 W i Jak 23 oraz MiG 15 UTI  a od 1954 roku na samolotach MiG 15 i Lim 1. W lipcu 1953 roku został instruktorem i przeszkalał na sprzęt odrzutowy kolejne pokolenia młodych pilotów.
Był jednym z siedmiu instruktorów w skromnej w tamtym czasie kadrze pułku. Był także pomocnikiem dowódcy do spraw taktyki walki powietrznej  i strzelania powietrznego.
     W wyniku „odwilży“ w 1956 roku, w tym właśnie pułku zorganizowano specjalny kurs dla byłych pilotów walczących na Zachodzie, którzy przeżyli komunistyczne więzienia i zostali łaskawie zrehabilitowani. Do Krzesina przybyli między innymi: Stanisław SKALSKI, Witold ŁOKUCIEWSKI, Stanisław KRÓL, Stanisław WITORZEŃĆ, Tadeusz GÓRA i inni. Chodziło o ich zapoznanie się z lataniem na odrzutowcach.
     Instruktor Lewiński nazywany przez swoich kolegów Lewkiem był przez nich bardzo lubiany
 ale nie był lubiany przez aparat partyjno-polityczny pułku, któremu najwyraźniej czymś podpadł. Prawdopodobnie zaczęło się od pogrzebu chor. Styperka, który zginął na Ławicy w wypadku lotniczym. Chor. Styperka był kolegą Lewińskiego z promocji. Razem przyszli do pułku. Piloci chcieli aby pogrzeb chor. Styperka był katolicki z udziałem księdza a to nie było na rękę ówczesnemu zastępcy dowódcy pułku ds. politycznych.       Zarzutem był fakt. że po uroczystościach pogrzebowych piloci w ramach „stypy” udali się „do restauracji gdzie pili alkohol ale do wybryków nie doszło”. W miesięcznych meldunkach sekcji politycznej o nastrojach w pułku kilkakrotnie jeszcze się „dostaje” Lewińskiemu ale nie ma to wpływu na jego karierę bo jest dwukrotnie awansowany w stopniu wojskowym jak i też przechodzi na wyższe stanowiska służbowe.*
 

Miał opinię poważnego człowieka, rozważnego i doświadczonego pilota.


                                                              „Lewek” kierujący lotami.

Jego młodszy kolega, Zbigniew MOŻDŻEŃ tak wspomina atmosferę domu kapitana:

    „Przed wyjazdem (do Zakopanego) brydż u Lewka. Gramy w czwórkę: Czesiek, Bill, Antoś Łącki, Zygmunt Lewiński (Lewek) i ja. Pokoik mały, prześwietlony zachodzącym słońcem. Kłęby wijącego się ciężko dymu z papierosów i radio superheterodyna z magicznym okiem w rogu za mną. Brydż jakiś smętny, bez namiętności, bezpłciowy. Jakby każdy myślami był gdzie indziej. Wchodzi czarnowłosa żona Lewka, Czesława. Wnosi kawę i butelkę Currasao. Bill przez chwilę protestuje:- Brydż i radio? Ale melodia piosenki hipnotyzuje nas wszystkich. Odkładamy karty i słuchamy. Pierwszy raz ją słyszymy. Miękki tenor po włosku żegna się z Rzymem. Arrive derci Roma(?)... Ciepławo, tkliwie, ale urzekająco.   Marzycielski nastrój. W wyobraźni widzi się nie tyle Rzym, co piękną czarną Włoszkę na peronie, zza szyby ruszającego pociągu. Malejąca na peronie dziewczyna, głos coraz łzawszy, a w sercu słodki smuteczek... Lewek pofukuje: - No mendozy, do grania. Dobrze się czuję u nich. Jakby w rodzinie. Słów mało, Lewek w ogóle małomówny, ale atmosferę tworzy serce./..../Są takie miejsca, tacy ludzie, że wystarczy tylko być, by ogarniała duszę fala dobrotliwego spokoju, kojącego serce, napawającego optymizmem. Takimi ludźmi, takim miejscem dla mnie jest ich dom.” 1
  W marcu 1957 roku po wykonaniu swojej kolejki lotów jako instruktor, kpt.LEWIŃSKI i już miał wyjechać do Ryk, aby odwiedzić swoją bardzo chorą matkę. Zdecydował się jednak wykonać jeszcze kilka lotów.

   21 lutego 1957 roku wraz z por. pil. Czesławem POPIELEM poleciał jako instruktor w drugiej kabinie na wykonanie zadania, którego celem było przebijanie chmur w górę i w dół oraz zejście do lądowania po prostej. Tego dnia dolny pułap chmur wynosił 300 metrów a górny 2500 metrów - a więc stosunkowa gruba warstwa do pokonania bez widoczności. Przy schodzeniu w dół załoga meldowała o niedziałającym wysokościomierzu oraz nie pracującej radiostacji  naprowadzającej. W następstwie tych defektów załoga straciła orientację przestrzenną i w odległości 8 km od lotniska w pozycji odwróconej samolot UTI-Mig 15 uderzył w ziemię w odległości 300 metrów od zabudowań dworskich w Czerlejnie koło Środy Wielkopolskiej. Załoga zginęła.


                         

Samolot CS-102 nr 512071 z numerem bocznym 71 na którym zginął por.Zygmunt LEWIŃSKI ( CS 102 to licencyjna odmiana UT MiG 15 produkowana w Czechosłowacji )  **

                        Własne zdjęcie, które miał w portfelu w chwili katastrofy kpt. Zygmunt LEWIŃSKI 
 
    Wspomniany wyżej kolega, Zbigniew MOŻDZEŃ, który powrócił właśnie z Zakopanego tak wspomina okoliczności w jakich dowiedział się o śmierci swojego kolegi:

    „Czujemy że coś się stało, nie wiemy co ale jesteśmy przekonani, że zdarzyło się coś niezwykłego.(...) Podobnie gdy szedłem do sztabu. Niby wszystko zwyczajnie, na swoim miejscu: żołnierze, baraki,
a jednak... Acha, flaga na połowie masztu, widać sznurek namókł i zaciął się na bloczku. Nic innego do głowy mi nie przychodziło: ostatecznie przez osiem lat czyszczono mózg z burżuazyjnych tradycji przedwojennego wojska, wojska panów i bankierów. W kancelarii wiadomość jak grom z jasnego nieba: zginął Lewek. Musiałem usiąść. Przestałem rozumieć co do mnie mówią. Pusty mózg bez świadomości. Próżnia. Nawet nie zdawałem sobie sprawy co znaczą te słowa: Lewek zginął. Po prostu przestałem istnieć. Trwałem w jakimś dziwnym omdleniu, niezdolny do wyrażania i odbierania uczuć, gdy mocne uderzenie w ramię przywróciło do życia. Przede mną stanął Antoś. Smutny. Wyłupiaste oczy jakby się zapadły, policzki stały się gąbczaste, nabrały ziemistej barwy. Właściwie nic z dawnego Antosia, jakiś inny człowiek. Dał mi wody, poszliśmy do klubu. Po dwóch dużych wódkach opowiedział: Lewek poleciał z przeszkalanym u nas pilotem Jerzym Popiołkiem. Pilot niemłody ale jeszcze w chmurach nie latający. Polecieli na sparce, pogoda była trudna:chmury gęste, niskie ale lataliśmy nieraz w gorszych warunkach. Wykonali całe zajście do lądowania w chmurach i już na prostej, minąwszy dalszą, Popiołek zameldował dwieście metrów, uderzyli pod małym kątem w ziemię tak, że nawet z samolotu coś niecoś zostało. Ich pokiereszowało, bo katapulty spracowały i ciała wystrzeliły przez zamknięte owiewki. Ale to nie ma znaczenia. I tak worek gumowy i tak. A w środku czy mielone czy rąbanka, czy wreszcie trochę kamieni... ech, i tak w trumnę...Alkohol łagodzi, miałem już doświadczenie. Kiedy wracałem do domu wydawało mi się wszystko naturalne. Żyje, nie żyje - niewielka różnica. Potem przychodzi zmęczenie i człowiek zasypia jak kamień. Siedzę w pokoiku jak przed trzema tygodniami na swoim brydżowym miejscu i wydaje mi się, że nic się nie zmieniło. Tylko Czesława
zapuchnięta od płaczu wychodzi co chwila do kuchni. Dzieci zabrała rodzina, a z nią tylko matka i stryj Władysław. Przyszedłem bo taki zwyczaj, ale właściwie po co? Pocieszyć? Każde wypowiedziane słowo będzie niestosowne. No więc nic nie mówię. Siedzę z Władkiem
 i popijamy w milczeniu.
   Odruchowo spoglądam na drzwi oczekując wejścia Lewka. Już wydaje mi się, że słyszę głos: "Ale z was mendozy, sami wódkę pijecie..."  (...)Staje mi przed oczami ten sam pokój w Wigilię. Pełen szczęścia. Obrazek wigilii w polskim domu: choinka, rodzina...Niektórzy życie porównują do powieści, nic bardziej mylnego. Każda powieść ma początek i koniec. Jej fabuła toczy się w kierunku wyznaczonym przez końcowy cel. Musi zachowana w niej być również logika zdarzeń. 

   W życiu nie spotykamy tych wyznaczników. Nie ma początku, bo nie mamy świadomości swoich narodzin. Nie ma końca, bo z chwilą śmierci niknie dotychczasowa cała nasza fabuła. Brak jest również, przynajmniej w ludzkim rozumieniu, logiki zdarzeń jakie nas w życiu dotykają. Piję, patrzę na puste miejsce Lewka i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że rządzi nami ślepy przypadek.”

„Jest mi smutno. Bardzo smutno. Czekam co dalej zgotuje mi ślepy los... Po odejściu Lewka czułem się bardzo samotny. Jak to drzewo wokół którego wycięto las pozostawiając je odsłonięte na uderzenia wichrów, deszczy. Znikąd oparcia, znikąd pomocy. Los, niedobry los, w tak krótkim czasie ogołocił z bliskich. Samotność. Życie traci sens. Chociaż wokół pełno ludzi to nie ma komu się zwierzyć, kogo poradzić. Bo wbrew głoszonej filozofii, że jednostka niczym...każdy z ludzi jest w swojej  istocie niepowtarzalny
i nikt go nie może zastąpić. Jego odejście tworzy  pustą przestrzeń w życiu innego człowieka, którą nie sposób wypełnić...” 
.2

                                                   Kompania honorowa przed ryckim kościołem


                                                         Kondukt żałobny na ulicy Szkolnej.


                                                                       *********
                                                                            
3 września 2016  na cmentarzu przy ul. Daszewickiej w Poznaniu odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy upamiętniającej pilotów 62 pułku, którzy zginęli w katastrofach wykonując powierzone lotnicze zadania.3

           




Składam serdeczne podziękowania siostrze kpt.Lewińskiego p. Janinie WÓJCICKIEJ oraz jej córce p. Jolancie MARKWART za udostępnienie zdjęć i informacji.

Dziękuję również p. Grzegorzowi KLIMASIŃSKIEMU za uzupełnienie cennych oraz udostępnienie zdjęć.AC

   1 Zbigniew MOŻDŻEŃ  Niebo jest szare Wrocław 1999

   2 ibid

   3 http://31blt.wp.mil.pl/pl/1_702.html i internet

Szczegóły o katastrofie na podstawie:
Polskie Lotnictwo Wojskowe 1945-2010.Rozwój.Organizacja,Katastrofy Lotnicze. Str.285-286 Praca zbiorowa. Bellona, Warszawa 2011
Lech KUBACKI Antologia pilotów wojskowych poległych w latach 1945-2000.Str.76 Radom 2000

Comments