Przed wybuchem wojny było to pole
dworskie. A we wrześniu 1939 roku rosły tam ziemniaki.
W czasie bombardowania Ryki w pośpiechu w rządkach ziemniaków kryli się przed
niemieckimi bombowcami żołnierze polskiego wojska, których poganiał oficer z rewolwerem w ręku, grożąc użyciem broni, jeżeli
oddział nie zachowa dyscypliny......
W kilka lat potem przyszła reforma
rolna, czyli zabieranie „krwiopijcom” majątku. Pole to otrzymali państwo Ratyńscy,
którzy przeprowadzili się w czasie okupacji z Warszawy do Ryk- jak to się
mówiło „za pracą”. Pan Stanisław Ratyński był kowalem i otrzymał pracę we dworze
u Konarzewskiego. Ratyńscy mieszkali w
dworskim dwojaku przy dzisiejszej ulicy Słowackiego, a na otrzymanej po wojnie
działce podzielonej między dwoje dzieci, pobudowano dom dla dwóch rodzin. I tak
w drewnianym domku zamieszkali z jednej
strony państwo Krystyna i Józef Grzybowscy a z drugiej strony państwo Janina
i
Marian Ratyńscy. Pan Józef Grzybowski był również znanym kowalem w PGR w
Rykach.
Na działce założono piękny sad. Drzewa owocowe ciągnęły się kilkoma
rzędami prostopadle do szosy lubelskiej w
taki sam sposób, jak i w sąsiadującym z nim ogrodzie pana Tadeusza Wielgosza, który
to ogród odwiedzali chyba wszyscy chłopcy z Ryk i to nie w ramach pomocy przy
pracach ogrodowych. Przez nich to ogród pana Wielgosza nazwany był dość osobliwie „U wisielca”.
Pamiętam ten sad Grzybowskich w czasie, kiedy
drzewa kwitły. Jabłonie, grusze a od strony szosy lubelskiej czereśnie. Cały sad w
białych i różowych kwiatach. Pan
Grzybowski kochał swój ogród. No,
bo i komu by się on nie podobał, kiedy było bardzo
dużo owoców. Pan Józef postawił drewnianą komórkę ,w której zawsze coś
majstrował. Często siadywał na papierosa na ławeczce pod domem.
Pod koniec lat 50. pan Stanisław
Ratyński postawił na rogu swojego placu, przy dzisiejszej ulicy Janiszewskiej
zielony kiosk z artykułami spożywczymi. Było to bardzo popularne miejsce spotkań
ludzi przyjeżdżających na jarmark. A my chodziliśmy tam po oranżadę, banany z
cukru i rybki. Po jego śmierci kiosk przejął GS i sprzedawano tam tzw. artykuły
gospodarstwa domowego.
Jaki to musiał być szok dla pana Grzybowskiego, kiedy pewnego czerwcowego dnia
1980 roku musiał opuścić „swoje miejsce na ziemi”, swój dom, piękny sad i przeprowadzić
się do …bloku. A wiadomo, blok to nie to, czego potrzebował do życia.
A dlaczego musiał pan Józef
przeprowadzić się z rodziną do bloku. A dlatego, że gdzieś w Lublinie wymyślono, że
będzie na jego placu wystawiony piękny motel, którego miasto Ryki bardzo
potrzebowało…
No i do pracy. Rodziny wyprowadzono ostatecznie
w czerwcu 1980 roku. Znana z szybkiej realizacji swoich projektów władza wprowadziła
na plac pana Józefa buldożery i traktory. Drzewa pełne owoców wyrywano z
korzeniami i spychano na dół w stronę stawu. Pan Józef Grzybowski przychodził tam
często
i ze łzami w oczach temu się przyglądał.
Warto wspomnieć, że w ramach projektu „Motel”, zburzono także stojące nieco niżej
zabudowania rybakówki, w której mieszkali kolejno: państwo Głąbińscy, Gałeccy a później Żmudowie. Był to
elegancki domek z białych pustaków projektowany w latach pięćdziesiątych przez
pracownika PGR-u, pana Głąbińskiego.
No i ruszyła budowa. Co spłodzono? Wystarczy
obejrzeć zdjęcia. Wybudowano „to" w stanie surowym
i ....stop.... I zaczęta budowa straszyła
mieszkańców Ryk przez 30 lat. Kiedy
władze zdecydowały
o sprzedaży obiektu, to czasem ktoś przyjeżdżał i oglądał, ale nikt nie zdecydował się tego kupić.
W międzyczasie intensywnie korzystali z tego „motelu”
bezdomni lub młodzież urządzając tam „popijawy”. Coś z tym zrobiono, ale aż w
roku 2011...
************************************************
A pan Józef Grzybowski? Nie mógł się
pogodzić z tym, że musiał stąd odejść i bardzo to przeżywał. Zamknięty w bloku nie
mógł sobie znaleźć miejsca. Cztery miesiące po opuszczeniu działki zmarł
nagle
na ławeczce w parku....