Moje miasto Ryki‎ > ‎Aktualności‎ > ‎

Wigilia w Fischhausen 1940

 " Wigilia! ... Dziwny urok kryje się dla nas w tym jednym prostym słowie. Wzrusza ono i rozrzewnia, czarem wspomnień przemawia do duszy. Na dźwięk tego wyrazu wybladłe od lat wielu barwy ożywiają się, zatarte i rozwiane obrazy stają przed nami w swej dawnej postaci.”

 
 
(Ilustr.Tomas Ciesla)


    Mój ojciec dostał się do niewoli po kapitulacji Modlina. Był jeńcem w Stalagu IA. Potem był wywieziony na roboty do małej wioski Gaffken, do majątku pani Meyer.
    W zimowe wigilijne popołudnie w 1940 roku pojechał z niemieckim woźnicą po drzewo. Kiedy wracali, już się ściemniło. Wiało śniegiem i było bardzo zimno. Za Fischausen, woźnica zatrzymał się przed starą gospodą, aby się rozgrzać. Ojca zostawił na dworze przy koniach. Przez rozświecone okna gospody było widać, że w środku obchodzi się już Święta. Dobiegały donośne głosy i śpiewy:

                         O Tannenbaum, o Tannenbaum, 
                         wie treu sind deine Blatter!

    Ojciec zapalił papierosa. Jednego, drugiego, trzeciego. Wożnica się nie spieszył. Po pewnym czasie drzwi gospody się otworzyły i do ojca podszedł niemiecki żołnierz. Był to pilot Luftwaffe. Wziął ojca do środka, gdzie było ciepło i uroczyście. Przy jednym ze stołów siedziała grupa w lotniczych mundurach.                       Fischausen to miejscowość uzdrowiskowa nad morzem. Piloci na pewno byli tam na odpoczynku. Jeden z nich miał przestrzelony policzek tak, że było widzieć zęby. Ojcu nalano wódki. Jedną, dwie, trzy. Pod papierosa. Śpiewano i bawiono się dalej. Kiedy ojciec odjeżdżał, jeden z lotników przykazywał woźnicy, aby się ojcem opiekował przez całą drogę do majątku...