Ks. kan. Tadeusz DROZDOWSKI (1906-1981) W kulturze europejskiej posługiwanie się ziołami leczniczymi było czymś naturalnym i stosowanym przez wieki. W pierwszych latach powojennych, niedaleki Leopoldów stał się dzięki księdzu Tadeuszowi DROZDOWSKIEMU miejscem pielgrzymek tysięcy ludzi, którzy przybywali tu z całej Polski. Zacytujmy wzięte z internetu wspomnienie człowieka, wtedy cierpiącego na wadę wzroku oraz niedosłuch, a który również wybrał się do księdza w Leopoldowie, szukając pomocy: „Z dziennika "Słowo
Powszechne" dowiedziałem się o nadzwyczajnych jakoby efektach leczniczych
księdza DROZDOWSKIEGO z Leopoldowa koło Dęblina. Byłem tak pod wpływem niechęci
do medycyny oficjalnej, która nie mogła mi zaofiarować żadnej konkretnej
pomocy, a jednocześnie pod działaniem najczęściej psychologicznym i życzliwym
działaniem uzdrowicieli niekonwencjona1nych (co mimo częstej nieskuteczności
ich terapii dawało im przewagę nad bezradnymi i nie kontaktowymi lekarzami
oficjalnymi), że postanowiłem wybrać się do tego księdza. Pojechałem z Alą bezpośrednio po świętach Bożego Narodzenia, 1948 roku. Dojazd był bardzo utrudniony, z dwiema przesiadkami i długim oczekiwaniu za każdym razem na pociąg w Warszawie i Dęblinie. Męką było przeczekanie nocy w prawie mroźnej poczekalni dworcowej Dęblinie. Wcześnie rano udaliśmy się do dość odległej plebani. Stamtąd skierowano nas do kościoła, gdzie ksiądz miał przyjmować chorych po mszy świętej. Było już tam kilkadziesiąt osób oczekujących w zupełnej ciszy. Ksiądz okazał się człowiekiem mniej niż średniego wzrostu, zażywnym, w rogowych okularach. I tutaj spotkałem się z czymś nadzwyczajnym. Ksiądz przechodząc przed rzędem chorych coś mruczał nie ordynując leczenia, a doszedłszy do mnie i rzuciwszy na mnie okiem w ciągu chyba trzech sekund (nie chciał żeby mu coś wyjaśniano) powiedział: "głuchy". Gdy skończył przeglądać wszystkich chorych i z powrotem przeszedł koło mnie, rzuciwszy na mnie spojrzenie, mruknął: "nie widzi". Był to zatem jasnowidz. Ta zdolność uważana dawniej za cudowną była wrodzona w bardzo rzadkich przypadkach niektórym osobom - jednostkom (o czym dowiedziałem się z książek o tematyce psychologicznej). Było wykluczone, ażeby mógł się on zorientować po jakichś dostrzegalnych, zewnętrznych objawach moich chorób, tym bardziej, że nie były one zaawansowane, a ja nie mogłem się wypowiedzieć. Lekarze pospolici musieli używać przy badaniu mnie wcale nie prostych metod. Teraz ksiądz każdemu wręczał gotową wydrukowaną kartkę z przepisanym leczeniem. A jednak w jednym wypadku (była to młoda dziewczyna) jak zauważyłem nie mógł sobie poradzić z rozpoznaniem choroby i zasięgnął szczegółowych informacji” . Pani Janina POŚPIECH z Dolnego Śląska tak wspomina swoja wizytę w Leopoldowie: „To było w roku 1947. W wieku siedmiu lat zachorowałam na gruźlicę kości. Kiedy dziadek dowiedział się, że w Leopoldowie leczy ksiądz ziołami pojechaliśmy. Było tam bardzo dużo chorych ludzi i musieliśmy czekać 3 tygodnie aby się dostać do księdza. Ksiądz przyjmował sto ludzi dziennie. Mieszkaliśmy po domach. Na moją chorobę przepisał mi zioła i biały proszek. Tak dzięki temu księdzu chodzę i żyje do dziś.“ W czasie pobytów w Leopoldowie p. Janina była świadkiem wielu uzdrowień i sprawdzonych przepowiedni księdza. Ludzie przychodzili nie tylko się leczyć, ale także radzić w życiowych sprawach. Szukali swoich rodzin zaginionych w czasie wojny. Ksiądz nigdy nie mówił, ile należy zapłacić za receptę, tylko brał „co łaska“. "W sierpniu rozmawiałam z ok- 70 -80 letnią pacjentką w Busku, która opowiedziała wizytę u ks. DROZDOWSKIEGO ok 60 lat temu. Jej problem to była bezpłodność z powodu 3-4 miesięcznych krwotoków. Gdy tylko zobaczył ją w pomieszczeniu w którym przyjmował ocenił: - Ty masz męża? – Tak - Milicja czy wojsko? - Wojsko- To będzie chorował na żołądek. Za miesiąc była w ciąży, zdążyła przeżyć córkę która zmarła w dorosłym wieku, a jej mąż rzeczywiście ma już wycięty kawał żołądka. Ksiądz przysłał zioła zaraz po wizycie, (których numerki dyktował i zapisywała na wizycie jedna pacjentka z tłumu który przyszedł danego dnia) za to było co łaska".2 Stara plebania w Leopoldowie pełna chorych ludzi. Dom Został przeniesiony w okolice Dęblina i nadal pełni funkcje domu mieszkalnego. Ojciec Leon KNABIT tak wspomina
ks. DROZDOWSKIEGO w swoim Alfabecie: „Posiadał dar leczenia, pomógł
wielu osobom. Oczywiście, nie brał za to pieniędzy. To zaś, co mu ludzie z
wdzięczności „wtykali”, przeznaczał nie tylko na utrzymanie kościoła, ale także
na stypendia dla młodzieży i dla niezamożnych kleryków. Był dobrodziejem wielu kleryków seminarium siedleckiego, także i moim. Do śmierci będę mu wdzięczny za to, że pokrył prawie cały koszt mojego sześcioletniego pobytu w seminarium duchownym, gdyż mnie, ani mojej rodziny na ten wydatek nie było stać.“3 Mojego dziadka, Ludwika SKWARKA, zawieziono furmanką do księdza w lecie 1947 roku. Był upalny dzień i pacjenci tłoczyli się wokół księdza, który przyjmował pod wielkim drzewem. Prosił ludzi, aby się trochę rozstąpili, gdyż było gorąco i brakowało mu powietrza. Miał przygotowane kartki z wypisanymi ziołami i te które były niepotrzebne skreślał. Dziadkowi powiedział wprost, że zbliża się koniec jego życia. Natomiast mojego kuzyna z Żyrzyna ks. DROZDOWSKI wyleczył tak jak i p. Janinę z gruźlicy kości. Kombinacja pracy duszpasterskiej z praktykami ziołolecznictwa były dla władzy ludowej czerwoną płachtą. Zaczęły się nagonki na ks. ROZDOWSKIEGO. Protestowali lekarze, działała bezpieka. Warto przytoczyć jeden z donosów jakiegoś sumiennego obywatela z Warszawy, który w trosce o życie swoich współobywateli zwrócił się o ratunek do samej Trybuny Ludu: W lutym 1953 roku Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie zwróciło się z prośbą do Wydziału Zdrowia WRN o "spowodowanie zlikwidowania praktyk uprawianych przez księdza DROZDOWSKIEGO". Jednocześnie Wydział Finansowy "zastosował" księdzu podatek na sumę 60 tysięcy złotych "od przedsiębiorstwa handlowego jakie prowadzi". Punktem
kulminacyjnym był felieton radiowy znanej komunistycznej redaktorki Wandy
ODOLSKIEJ głośnej dziennikarki lat stalinowskich, mistrzyni propagandy
socjalistycznej. Relacjonowała ona procesy polityczne członków AK, czy księży w
taki sposób, że cała Polska jej po prostu nienawidziła. Pamiętam jako mały chłopiec, że w letni ciepły wieczór cała nasza rodzina słuchała jej felietonu o ks. DROZDOWSKIM. I to już był koniec praktyk księdza. W 1953 roku otrzymał od biskupa
siedleckiego bezterminowy urlop zdrowotny. Był poszukiwany przez organy
bezpieczeństwa a ukrywany przez kurię. Zmarł w 1981roku w Bielsku - Białej gdzie spędził ostatnie lata swojego życia. Zgodnie z jego życzeniem został uroczyście pochowany na cmentarzu w Leopoldowie. Grób księdza, jego siostry i matki na cmentarzu w Leopoldowie ***************** Ksiądz Tadeusz DROZDOWSKI urodził się ur. 27 lipca 1909, w Lwówku w powiecie Nowy Tomyśl (Wielkopolska) Ukończył Seminarium Duchowne w Pińsku. Gazeta Orędownik na powiat nowotomyski donosiła dnia 19 lutego 1935 roku: „ Ś w i ę c e n i a k a p ł a ń s k i e. W środę, 13 bm. otrzymał w Pińsku święcenia kapłańskie ks. Tadeusz Drozdowski z Lwówka.” Na drugiej stronie fotografii pieczątka: Foto Film L. Moniszko Ryki Od 1945 r. ks. DROZDOWSKI pracował
jako kapłan w diecezji siedleckiej w parafii Grębków, pow. Węgrów (1945), w
Dęblinie, (1945–1947), gdzie uczył także religii w Zasadniczej Szkole Zawodowej
a następnie od 1947 roku w Leopoldowie. I to właśnie dzięki staraniom ryckiego
proboszcza ks. Łysanowicza oraz Cmentarz w Leopoldowie lata 50-te. Serdecznie dziękuje p.Janinie POŚPIECH, Bogusławowi KASTELIKOWI, Krystianowi PIELASZE za udostępnienie wspomnień, informacji oraz fotografii. 1 Wg.p.Janiny POŚPIECH są to słowa
ks.Tadeusza DROZDOWSKIEGO 3 o.Leon KNABIT Alfabet.Moje życie. Str.30 Wyd.Rafael Kraków 2010 |