Zaraz po opanowania
krajów europejskich przez „ naród panów” pojawił się na
budynkach restauracji, teatrów, kin, na środkach transportu napis Nur fur
Deutsche Każdy wie, co to oznaczało .... Z opatrzonych tym napisem miejsc korzystać mogła jedynie administracja niemiecka, członkowie partii
nazistowskiej NSDAP, żołnierze Wehrmachtu,
niemieccy cywile.
Przy ulicy Św. Leonarda,w
małej,wąskiej kamieniczce, która przed wojną była właśnością chyba Żyda Mejlecha
Blajchmana, mieszkająca na tej ulicy pani Anna Ostałowska otworzyła małą
knajpkę.Niemcy od razu sobie ją przywłaszczyli i na budynku pojawił się
stylizowany napis Nur fur Deutsche. Restauracyjka składała sie z dwóch
pomieszczeń: w pierwszym stały dwa małe stoliki, kontuar, za nim półki. Na
ścianie wisiał stary, głośno cykający zegar. W drugim,głównym pomieszczeniu, było stolików
więcej. Może cztery czy pięć. Kuchnia,obłożona białymi płytkami od podłogi do
sufitu, mieściła się w suterynie. Stamtąd jedzenie wożono małą windą na górę.
Kelnerkami w restauracji były córka
p.Ostałowskiej Stanisława i p.Irena Bartmańska, prawdopodobnie wysiedlona do Ryk z poznańskiego Restaurację na pewno
odwiedzali tacy oprawcy z posterunku żandarmerii w Dęblinie jak Christian
Peterson. Edward Prokop „Edek” czy Bednarczyk, którzy chociaż mieszkali w
Dęblinie bardzo często odwiedzali
„służbowo” nasze miasto. Ale miejsce to nie tylko służyło okupantom. Restauracja
była podobno jednym z tych miejsc skąd również i polskie podziemie zdobywało
informacje od Niemców,którym.... zaczynały plątać się języki.
Restauracja istniała jeszcze do połowy lat 60-tych. Chodziliśmy
tam często na oranżadę i słodycze. Najbardziej tłoczno było tam w czwartki no i
w niedziele, ”po kościele”. Często widziało się także zapijających miejscowych
ubeków i milicjantów, którzy również zaciągali tam języka na swój własny użytek....Na
ścianie naprzeciwko kontuaru wisiał wtedy
obraz przedstawiający Napoleona obserwującego
palącą się Moskwę.
Po otworzeniu drzwi wejściowych z firaneczkami, zadźwięczał mechaniczny dzwonek. Potem cicho...Tylko cykający
zegar...Za chwilę w drugich drzwiach ukazała się pani
Ostałowska. Wysoka, szpakowate uczesane w „koronę” włosy, bystre oczy.
Anna Ostałowska
Po śmierci pani
Ostałowskiej, pod koniec lat 60-tych jej syn p. Tadeusz otworzył w
tym pomieszczeniu zakład zegarmistrzowski, ktory prowadził przez wiele
lat. Zanosiłem tam często swoją ”Ruhlę” do reperacji i aby pożartować i posłuchać opowiadań pana
Tadka.
Na pytanie” Panie
Tadku to ile?” odpowiedż była zawsze ta sama:”Jajo kobyle!”......
Dziękuje Romanowi"Romkowi" Łagowskiemu za udostępnienie zdjęcia i informacji.AC