Jak jeżdżono dawniej "za interesem" do stolicy....

     Z Ryk jeździło się zawsze „za interesem” do Warszawy a nie do bliżej położonego Lublina. Oczywiście była możliwość dostania się do stolicy pociągiem jakże by inaczej niż przez Dęblin. Stacja kolejowa Ryki była zaraz przy kolejowym przejeździe - dzisiaj wiadukcie. Z miasta szło się tam pieszo lub jechało jedną
z dwóch żydowskich dorożek.
     Ale i tak mimo istniejącego połączenia kolejowego, nawet jeszcze w latach 30-tych, towary woziło się do stolicy przede wszystkim furmankami na żelaznych kołach. Podróż trwała całą noc.
   Z Ryk 
wozacy wyjeżdżali kolumną wieczorem i na rano byli w Warszawie. 

    
   To prawda, że już w latach dwudziestych powstało pierwsze połączenie autobusowe z Lublina do Warszawy. Przewoźnikiem była firma żydowska. Ale na bilet autobusowy nie każdy mógł sobie wtedy pozwolić, bo podobno kosztował tyle co kilogram szynki. W latach 30-tych np. ryby wożono do Warszawy już samochodem ciężarowym Żyda ROSFORA. Kierowcą był między innymi i p. Bolesław KRUPIŃSKI.
        Po wojnie przejazdy autobusami były tańsze. Pojazdy były przeważnie z demobilu. Na dachu miały wielkie bagażniki na kufry i walizy do których wchodziło się po metalowej składanej drabince. Przewoźnikiem była „Spółdzielnia Pracy”.
        Jednym już nigdzie nie wspominanym sposobem jak można było się także dostać do stolicy, była podróż statkami wiślanymi odpływającymi z przystani w Dęblinie. Moja mama płynęła takim rejsem
z Warszawy. Podróż 
 trwała całą noc. Po drodze statek wiele razy osiadał na mieliźnie i pasażerowie musieli schodzić na ląd po spuszczonym trapie. Po ściągnięciu statku z mielizny kontynuowano podróż.
 
 
 
 
 
 
 
 
 




Na starej austriackiej widokówce, wysłanej z Dęblina 10.09.1916 pocztą polową NR 125, widzimy stateczek Neptun  pod austro-węgierską flagą. Molo "roi" się od amatorów przejażdżki.

Comments