„Mając siedem czy osiem lat, spędzałem wakacje na wsi i uczyniłem zaskakujące odkrycie, że po przyłożeniu ucha do drewnianych słupów telefonicznych słyszy się tajemnicze, magiczne dźwięki tworzone przez wibrujące na wietrze druty. Postanowiłem zaczerpnąć z tych dziecięcych fantazji (…) i stworzyłem język muzyczny” – tak wspomina kompozytor emigracyjny Andrzej PANUFNIK. W Rykach muzykę drutów telefonicznych słychać było najlepiej w czasie silnych mrozów. Dzisiaj nie ma ani silnych mrozów, no a przede wszystkim, nie ma już znanej nam z dzieciństwa linii telefonicznej biegnącej wzdłuż szosy warszawskiej. Łączność i komunikacja to jedne z najważniejszych elementów przy prowadzeniu działań wojennych. Dlatego po zajęciu Polski okupant niemiecki zaczął natychmiast odbudowywać główne drogi i łączność telefoniczną. Zajęła się tym organizacja Todt, która do Ryk sprowadziła się w 1940 roku. Zaczęto poprawiać nawierzchnie dróg wykorzystując, jako siłą roboczą, Żydów z ryckiego obozu pracy. Łączność telefoniczną zabezpieczono budując linię z Warszawy do Lublina z rozgałęzieniem do Dęblina w Moszczance. Budowę linii, która przebiegała po prawej stronie szosy lubelskiej, prowadzono w czasie zimy 1940-1941r. Linia wykorzystywana była głównie przez Luftwaffe. Była to tzw. linia „haowa”. Słupy były ze smołowanego drewna, a przewody telefoniczne z brązu. Niemcy, naród uporządkowany, wbijali do co 10 słupa drewnianego gwoździe z końcówką roku, w którym były dany słup postawiony. Ryckie słupy miały cyfrę 41. Linia telefoniczna założona
przez Niemców najbardziej ucierpiała w okresie powojennym, kiedy to była używana
przez Służbę Bezpieczeństwa. Druty telefoniczne zrywane były przez podziemie. Ubecy skarżyli
się w swoich meldunkach. Cytuję: Wojskowa placówka łączności przy ul. Warszawskiej Pewnej letniej nocy w 1954 roku, między godzina 24-tą a 2-gą, miał miejsce napad na placówkę. Mówiło się, że w celu uzyskania broni. Noc była ciepła, ale chyba nie dlatego żołnierze placówki biegali po szosie w kalesonach i na boso. Goniono kogoś w stronę miasta. Podobno napastników było więcej, ale udało się schwytać tylko jednego, w trzcinie między stadionem a Buksą. Odprowadzono go na MO. Najwięcej na ten temat wiedzieli podobno ryccy piekarze, którzy jak wiadomo, pracują w nocy. Pamiętam, że wiedział o tym pan Janus, który już niestety dawno nie żyje. Słup na skrzyżowaniu ul. Warszawskiej i Słowackiego. Z czasem drewniane słupy telefoniczne zmieniono na żelbetonowe aż wreszcie przewody skryto pod ziemię a muzyka słupów telefonicznych zginęła bezpowrotnie..... Dziękuje p. Zbyszkowi JAWOSZKOWI za udostępnienie niemieckich zdjęć oraz Henrykowi MONISZCE za zdjęcia i pomoc przy pisaniu tej notatki.
|