Umieram z tęsknoty, kiedy zaczynam
Wspominać miasteczko, gdzie stała moja kolebka,
Dom w którym oczy mamy zachodziły łzami,
Kiedy nad moją głową szeptała psalmy.
Pamiętam pieśń i radość
małych dzieci
Płacz i smutek wszystkich.
Czwartki, kiedy na jarmark przyjeżdżali handlarze,
Kupcy, krawcy i szewcy zajmowali swoje miejsca.
Stolarze, blacharze, czapnicy i inni rzemieślnicy,
Którzy ciężko pracowali ostatkiem sił,
Wystawiali na targu swoje towary.
Twarz zasypał mi popiół
mojego zniszczonego miasteczka,
I wszędzie prześladuje mnie cień Ryk.
Widzę studnię na środku rynku
I dziewczęta nabierające z niej wodę.
Hersz - Lejb, niania, jego żona,
Dźwigali wiadra z wodą gospodarzom,
W spiekotę, w deszcz, w mroźne zawieruchy
Pracowali ciężko przygnębieni i młodzi i starzy.
I tak cały czas w
nieodzowny biegu za zarobkiem
Biegły tygodnie i miesiące, noce i dnie
Z krótką chwilą odpoczynku
I powracali do codziennych kłopotów.
Aż nagle wszystko zginęło i przepadło.
Spadła na nas i ziemia, i niebo,
Ludzie biegali w zabójczej panice
Matki z niemowlętami na rękach
W śmiertelnym strachu krzyczały: ”Pali się!”.
Ryki pozostały puste, mroczne.
Żydów z miasteczka
pognano do komór gazowych.
Nie pozostał nikt, żaden brat, żaden kuzyn.
Ryki, nasze drogie miasteczko zniszczone, zniszczone, zniszczone.
Świat milczał i obojętnie się przyglądał,
I nie chciał słyszeć wezwań z gett.
Noszę w sercu swą
zamordowaną mamę
Ryfkę - Hicel, córkę Abramka, omotaną strachem;
Icyka, Izraela - Bera, Herszla, Isaschara
– moich braci,
Moja małą kochaną siostrzyczkę Frajde,
Wujków i ciocie z
rodziny Anglister i Tajchman.
Moje usta szepczą
modlitwy strachu,
Który oni przeżywali w ostatnich minutach,
Zanim ziemia nasiąkła ich krwią.
Widziałam już pół
świata,
Ale Ryki, mój dom i jego
męczenników mam ciągle przed oczyma.
Rodzice, siostry, bracia, kuzyn
i sąsiad...
Wszystkich ich opłakuję
i lamentuję, załamując ręce.