Żydowskie Ryki‎ > ‎

Żydowska mogiła pod placem zabaw

     Ulica Żytnia była jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych polną, piaszczystą drogą. Woda deszczowa spływająca z tej drogi, po drugiej stronie krzyża wyrobiła za drewnianym barakiem, w stronę podwórka  PGR mały wąwóz.
W ogrodzeniu z siatki była dziura, którą  skracało się drogę do miasta. Między stojącym jeszcze dzisiaj barakiem
 a ścieżką, rosły krzaki tarniny. Brało się stamtąd czarną ziemię do kwiatów. Jako małe dzieci baliśmy się tego miejsca, bo starsi mówili, że właśnie za barakiem, w tarninach byli zakopani Żydzi.

    Teren ten należał do obozu pracy, w którym więziono żołnierzy radzieckich a później Żydów. W obozie kwaterowali również żołnierze węgierscy, organizacja Todt, a także austriacka firma Strassenbau Schalliger und Company. Obóz jest wspominany w dokumentach jako: Zwangsarbeitslager fur Juden (oficjalnie czynny od 13 maja 1942).

    Moi rodzice mieszkający obok obozu wspominali, że Żydzi przez jakiś czas mieli pewną swobodę w poruszaniu się po obozie. Synowie Herczka przychodzili nawet do naszego domu po chleb, który piekła moja mama u sąsiadki p.JEŻEWSKIE.

Oddajmy głos świadkom-więźniomB. LAJTMAN tak wspomina:

             „Kilku z naszej grupy uciekło do Żelechowa, gdyż tam jeszcze byli w getcie Żydzi i nasza grupa                     zmniejszyła się. Pewnego dnia ostrzeżono nas, że jeżeli ktoś ucieknie z obozu, będzie                                    zastrzelonych pięciu ludzi. Ludzie przyjęli to ostrzeżenie z powagą, świadomi odpowiedzialności.                  Mimo to i tak pewnego dnia uciekł jeden z dwóch synów Herczka. Kiedy to zauważyliśmy, ogarnął                 nas okropny strach na myśl, co nas czeka. Hersz - Dawid MLICZKIEWICZ ze strachu próbował uciec
              z baraku, ale mu się nie udało, bo został postrzelony. Naszym grupowym był Akiwa KUPERMAN
              i na drugi dzień został powiadomiony, że SS-mani przygotowywują się do przyjazdu do obozu, aby                wykonać wyroki. Około godziny szóstej wieczorem przyjechało z Dęblina dwóch esesmanów.                          Jednym z nich był Peterson, znany zimnokrwisty morderca. Wybrali czterech ludzi: Hersza
              Dawida MLICZKIEWICZA, Chaima UNTERJUDA. Icze Mejera ZILBERBERGA i Akiwę KUPERMANA.                    Rozkazali im wziąć łopaty i kopać grób obok baraku. Zachowywali się tak, jakby do ostatniej                      chwili wierzyli, że stanie się cud.  Cud się nie stał. Ustawili ich twarzą do ściany i wszystkich                      naraz zastrzelili. Spadli razem do grobu. Potem mordercy poszli do baraku i wyciągęli dwie                          osoby: Becalela BORENSZTAJNA i Chaima Jankla NAJSZTETERA, rozkazując im zasypać grób.                      Obaj póżniej zginęli. Możliwe, że jestem ostatnim żyjącym świadkiem, który na własne oczy                          widział  tę tragiczną scenę. Kiedykolwiek mi się ona przypomni, mówię sobie: „Biada oczom, które                 ją widziały“.1

 Izrael BLAJCHMAN:

               „Kiedy wróciliśmy z pracy do obozu przyjechało kilku policjantów. Wiedzieliśmy dobrze w jakim                   celu. Na początek nas brutalnie pobili. Myśleliśmy, że na tym koniec. Myliliśmy się. To był                             dopiero początek. Ustawiono nas w trójki. Pamiętam jak wszyscy pchali się do drugiego lub                         trzeciego rzędu, aby tylko nie stać twarzą w twarz z mordercami. W końcu jeden z tych                                 morderców  wykrzyknął: „Przecież jesteście Żydami  a nie czarnuchami. Nie umiecie się                                 ustawić?!”.  Było nas 40, trzęsących i omdlewających ze strachu. Gdy ustawiliśmy się jeden
               z morderców podchodził i wyciągał ludzi z szeregu. Potem  znów wszyscy wrócili do szeregu.                         Jeden 
z dowodzących Niemców zaczął wywoływać z listy po nazwisku. Do dzisiaj nie wiem, kto                     sporządził tę listę Niemcom. Wywołano sześciu ludzi: UNTERJUD Isaschar, Szlomo ZALCBERG,                     HOLMAN, MLICZKIEWICZ, ZILBERBERG Izaak - Meir i KUPERMAN. Wywołanym rozkazano wziąć                     łopaty do wykopania grobów. Kiedy skończyli kopanie, mordercy przymusili ich aby się bili                           łopatami. Możliwe, że biedacy myśleli, że to wystarczy. Na koniec Niemcy zabili wszystkich                           strzałem w tył głowy. Musieliśmy ich jeszcze ciepłe ciała zakopać“. 2

 I jeszcze polski świadek, mieszkaniec Ryk zatrudniony w obozowej kuchni, pan Kazimierz CZERSKI (rocznik 1927):

              „Najtragiczniejszy był los Żydów. Pewna ich liczba była zatrudniona na placach w obrębie firmy.                  Pewnego dnia przyjechali SS mani z Dęblina, wybrali 5 Żydów, kazali im zabrać ze sobą łopaty
              i wyprowadzili ich na tyły firmy, w pobliżu żelaznego krzyża przy ulicy Żytniej. Świadkowie                          mówili później, że kazali im walczyć między sobą z pomocą tych łopat. Zwycięzcy obiecali                            darować  życie. Nieszczęśnicy stoczyli ze sobą tę walkę. Widok pobojowiska był makabryczny“ .3.

     A barak? Po powstaniu PGR-u mieściła się w nim przez długie lata stolarnia. Potem był przerabiany na różne kluby, w których odbywały się zabawy i wesela. Był też i sklep z telewizorami, aż wreszcie Związek Gołębiarzy. A co będzie dalej? Może zebrać tutaj regionalne pamiątki?

 

 

 


Księga Pamięci Ryk.Tel-Aviv 1973. s 434

2  Tamże s.197
Miesięcznik Rycki (Nr 9/1999)